WYWIAD Z PANEM MICHAŁEM ZNAMIROWSKIM – OSOBĄ PROWADZĄCĄ SZKOŁĘ PODSTAWOWĄ I PUBLICZNE GIMNAZJUM IM. ŚW. FRANCISZKA Z ASYŻU W POSKWITOWIE

Ania Mularczyk:
Pełni Pan funkcję osoby prowadzącej dwie szkoły - podstawowej i gimnazjum. Czym się Pan kierował podejmując decyzję o ich powołaniu,w miejsce, likwidowanej przez gminny samorząd, szkoły podstawowej w Poskwitowie?

Michał Znamirowski:
Och, to cała historia. Tego nie da się opowiedzieć krótko, jednym zdaniem. Ale będę się starał w myśl zasady: minimum słów, maksimum treści. Chociaż biorąc pod uwagę moją belferską proweniencję będzie to trudne. Po pierwsze, likwidacja, a szczególnie szkoły, kojarzy mi się wewnętrznie z czymś przykrym, niedobrym; z czymś, czemu trzeba ze wszech miar zapobiec. Po drugie, zostałem o to poproszony przez, najogólniej się wyrażając, lokalne środowisko. Po trzecie, z tą szkołą wiązało się prawie całe moje zawodowe życie i bez wątpienia czułem wielki do niej sentyment, tak jak i do samego Poskwitowa, gdzie mieszkam już ponad trzydzieści lat. Poza tym w szkole tej pracowali moi bliscy: przyjaciele, żona... I teraz kiedy to wszystko mówię, przyszło mi do głowy, że można było jednak odpowiedzieć krótko na Twoje pytanie: bałem się popełnić grzech zaniechania. Drugi raz taka szansa mogła się już nie pojawić.

AM:
Jak z perspektywy pięciu lat ocenia Pan tę decyzję?

MZ:
To jedna z moich ważniejszych decyzji. Człowiek wiąże się w takich sprawach nie na tydzień, miesiąc czy nawet rok, a na wiele lat. To decyzja z gatunku takich jak ożenek, wybór miejsca zamieszkania, zawodu. Wiąże się z odpowiedzialnością nie tylko za siebie, ale i za bliźnich. W wypadku szkoły owych Bliźnich jest ponad sto pięćdziesiąt osób, a jeśli weźmiemy pod uwagę jeszcze Rodziców, którzy przecież mi zaufali, wspierając na każdym etapie powstawania szkoły i jej prowadzenie i posyłają swoje pociechy do nas do szkoły, to jest to duża gromada ludzi, za których w tym wymiarze oświatowym czy szerzej edukacyjnym czuję się odpowiedzialny. Ciężar odpowiedzialności na moich barkach jest duży, ale mi nie doskwiera. Żadnej z decyzji wymienionych przed chwilą nie żałuję, wręcz odwrotnie: jestem z nich bardzo zadowolony. A prowadzenie szkoły to wielka dla mnie radość, zwieńczenie mojej nauczycielskiej biografii. Jestem Opatrzności wdzięczny, że tak pokierowała moim losem.

AM:
Jakie w swojej działalności napotyka Pan trudności, przeszkody, „bolączki”?

MZ:
Dużą trudnością jest to, że szkół takich jak nasze poskwitowskie nie ma jeszcze zbyt wiele, chociaż nasza gmina jest tutaj wyjątkiem – przepisy prawa oświatowego nie przylegają jeszcze do tej sytuacji, kiedy osoba prawna czy fizyczna prowadzi szkołę publiczną. Owe przepisy nie są spójne, często bardzo ogólne, pozwalające na różnoraką interpretację, a to może prowadzić do niekoniecznie budujących sytuacji na linii donator – beneficjent. Poza tym przepisy te często się zmieniają. To kłopot w planowaniu, szczególnie strategicznym. A bolączka u nas w Poskwitowie jest jedna – brak sali gimnastycznej, jest ona tym większa, że nie bardzo wiemy jak tę sprawę „ugryźć”, aczkolwiek nie poprzestajemy na narzekaniach i wspólnie ze wszystkimi „dorosłymi” organami szkoły nieustannie nad tym problemem pracujemy. Szczegóły w tej sprawie to długa opowieść.

AM:
„Pokój i dobro”, „Bądź człowiekiem wśród stworzeń, bratem między braćmi” – to dewiza zakonu franciszkańskiego, z którym – z racji swojego imienia św. Franciszka z Asyżu – Pańska szkoła nawiązała bliskie stosunki. Co Pan, nawiązując do powyższych słów, chciałby przekazać młodym?

MZ:
Tak, to prawda, ale przecież tak naprawdę, te dewizy artykułują wartości, wartości dla chrześcijan najistotniejsze, bo czyż nawoływanie do człowieczeństwa, braterstwa, czynienia dobra, zachowania pokoju, harmonii nie jest rozwinięciem najważniejszego przykazania, przykazania miłości „kochaj bliźniego swego...”
Ja z chęci i wykształcenia jestem przyrodnikiem czy, jak niektórzy mawiają, „panem od przyrody” dlatego rozwinięcie na świat flory i fauny owego zalecenia pochodzącego z tzw. „Dekalogu św. Franciszka z Asyżu” jest dla mnie naturalne. Zresztą cały ów „Dekalog” może być sposobem na życie czy też receptą na pewien styl życia.
Ja rozpisuję go na zadania, działania, projekty, programy mniej lub bardziej udane (nie mnie oceniać) i próbujemy je z dziećmi, młodzieżą realizować. Robimy to wspólnie z uczniami różnych pokoleń już trzydziesty pierwszy rok.
Ale pytanie jest bardzo trudne i tak naprawdę to dotknąłem w odpowiedzi tylko powierzchni. Mam nadzieję, że będzie nam dane kiedyś porozmawiać na ten temat szerzej i dogłębnie.
Co się tyczy naszej współpracy z ojcami i braćmi franciszkanami to jest ona trudna do przecenienia. Franciszkanie pomagają nam w bardzo różnorakich działaniach, wspierają przy realizacji trudnych zadań i zawsze z nami zwyczajnie są, ku radości mojej, nauczycieli i przede wszystkim radości uczniów.