Kolorowe fotografie. Setki kolorowych, niekiedy rozmazanych fotografii. Niezapomniane momenty uchwycone nieraz w niezbyt dobrym kadrze. Ale to tak naprawdę nie jest istotne. Liczy się, że zostały jakiekolwiek pamiątki po chwilach, do których tak bardzo pragnęłoby się wrócić. Jednak czy wszystko mogliśmy zabrać do naszego codziennego życia? Czy wszyscy poznani ludzie mogą być z nami tu i teraz? Czy w natłoku zwykłych, szarych, codziennych spraw uda nam się odnaleźć Boga, którego obecność odczuwaliśmy na Kalwarii tak bardzo?

Wróćmy myślami do tamtych dni, do tamtych cudownych chwil, może wtedy znajdziemy odpowiedź na te pytania.

Dziwnie to zabrzmi, ale pobudka o 5 rano w ten dzień, w dzień rozpoczęcia FSM-u, wcale nie była dla nas przykrą koniecznością. Zwartą grupą 7 osób o godzinie siódmej zero dwie z entuzjazmem zajmowaliśmy miejsca w pociągu na trasie Kraków-Przemyśl. Nasze niewyczerpane pokłady energii i pomysłów już na początku wakacyjnej podróży dały o sobie znać. Po kilku godzinach jazdy obładowani tysiącem bagaży stanęliśmy na upragnionym polu namiotowym. Już na samym początku miło i serdecznie powitał nas letni deszczyk. Z pomocą naszych znajomych z ubiegłych lat rozstawiliśmy namioty, a pogoda, jak się późnej okazało, nie płatała nam więcej figli.

Odjechani na punkcie Jezusa – to według nas najlepsze określenie na franciszkanów. Niepowtarzalność nabożeństw, adoracji i konferencji przez nich przygotowanych jest nie do opisania. To trzeba po prostu przeżyć. „Postawiliśmy namioty, bo dobrze nam tutaj” – pierwszego dnia tak właśnie śpiewaliśmy z zespołem Fioretti na wieczornym koncercie. Każdy FSM-owski wieczór był momentem radosnego śpiewu i bezgranicznego szaleństwa, codziennie z innym zespołem.

Nasze sprawy, zarówno te mniej jak i bardziej codzienne mogliśmy rozważać na pracach w grupach. W tym roku animatorem naszego zespołu był dobry kolega z zeszłych lat. Miejmy nadzieję, że pouczenia, które wynieśliśmy z tych spotkań będą nam przydatne na co dzień.

Majteczki w kropeczki i rura! – tym okrzykiem mobilizowaliśmy drużynę Czarnych Koni, naszą drużynę, do jeszcze lepszej gry w tradycyjnym turnieju siatkówki. Choć nie udało im się wygrać dla nas i tak pozostaną najlepsi.

Jak każdego roku na FSM-ie prawie każdy dzień kończył seans w „Kinie pod chmurką”. Wielu uczestników, w tym też i my, tak właśnie spędzało wieczory, a na wybór filmów nie mogliśmy narzekać.

Na pewno na długo w naszej pamięci zostaną aż dwie wyprawy naszej fsm-owskiej ekipy nad rzeką Wiar. Dla tych mile spędzonych chwil warto było w pełnym słońcu pokonać ponad 3 km.

Na pewno 22 FSM (dla niektórych z nas już trzeci!) nie byłby takim samym, gdyby zabrakło kilku cennych rzeczy: palnika, Bufona (mowa o gitarze) oraz aparatu Rysia. Bez wspominanego wyżej palnika nasze wspólne śniadania i kolacje nie miałyby tego niepowtarzalnego klimatu. Natomiast nasze całodobowe śpiewy z gitarą były najlepszym zwieńczeniem radości i pogody ducha. A aparat Rysia? No cóż, nie ukrywajmy, Że zrobione nim zdjęcia są jedynym sposobem, by móc wracać do tamtych chwil na nowo każdego dnia.

Wszystko się kiedyś kończy. Także FSM miał swój koniec. Można w nieskończoność siedzieć i wspominać, ale czy jest w tym jakiś głębszy sens? Trzeba żyć dalej i starać się wyniesione z niego wartości realizować na ścieżkach swojej codziennej wędrówki. Wszyscy poznani Tam ludzie nie odejdą w zapomnienie. Mimo, iż nie zawsze będą mogli być z nami tu i teraz, to ufamy, że nawiązane znajomości i przyjaźnie przetrwają próbę czasu
i odległości oraz że już za niecały rok spotkamy się tam znów.
Z Bogiem. Z Franciszkiem i Klarą. PAX ET BONUM!

Natalia Murawska (XIII LO), Ewelina Burda (VIII LO) – absolwentki naszych szkół